Portal - Informator Obywatelski Osób Niewidomych

www.defacto.org.pl
Teraz jest Cz mar 28, 2024 21:53

Strefa czasowa: UTC




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 1 ] 
Autor Wiadomość
PostNapisane: Śr gru 28, 2016 10:27 
Offline

Dołączył(a): Cz kwi 11, 2013 17:55
Posty: 3263
Jak znalazłam się na scenie

Iwona Czarnuszka



Jako dziecko i nawet nastolatka byłam bardzo nieśmiała. Odzywałam się cicho i niepewnie. Robiąc zakupy w sklepie, cicho prosiłam o towar, aż sprzedawca musiał prosić o powtórzenie. Takim sposobem zamiast raz, musiałam mówić ze dwa, trzy razy – było to bardzo nielogiczne. W końcu nauczyłam się, że wypowiedzenie czegoś raz, ale głośno, wystarczy. Skąd jednak wzięło się we mnie poczucie zażenowania w kontaktach z innymi ludźmi? Nie wiem. Może przyczyniły się do tego czasy, w których przyszło mi być dzieckiem? Wszak popularne było powiedzenie „dzieci i ryby głosu nie mają”. Często uciszało się dzieci, aby nie mówiły zbyt głośno, bo to nie wypada, aby nie wtrącały się, kiedy dorośli rozmawiają. Ciągłe upominanie – a to „nie garb się”, a to „siedź cicho”, „nie mów za głośno” – sprawiały, że mały człowiek nie mógł zbudować w sobie solidnego poczucia wartości. Te warunki sprzyjały niepewności i wstydowi, że wypadnie się źle w oczach innych.

Potem coś zaczęło kiełkować mi w głowie – to nie tak powinno wyglądać! Przecież ja mam prawo do wyrażania swoich poglądów i powinnam nauczyć się bronić swojego zdania. Na to jednak – nauczenie się asertywności – potrzeba mi było sporo czasu.

Już w wieku siedmiu lat miałam mały epizod teatralny. W szkole przygotowywaliśmy przedstawienie dla rodziców pod tytułem „Kot w butach”. Nie dostałam wprawdzie wówczas żadnej roli, ale uczestniczyłam w próbach. Miałam zdolność przyswajania sporej ilości tekstu i dzięki temu mogłam podpowiadać koleżankom i kolegom. Pani nauczycielka, zniecierpliwiona tym, że ciągle ktoś nie umie kwestii, obsadziła mnie w roli króla. Dostałam czerwone rajstopy, papierową pelerynę i złotą koronę. Znałam cały tekst na pamięć. To był mój pierwszy występ publiczny.

Zaraz potem była rola koźlątka w przedstawieniu „Mama i siedem koźlątek”. Byłam najmłodszym koźlątkiem, które schowało się przed wilkiem do zegara. Może pomogło mi to, że byłam mała, szczupła i się w nim zmieściłam? Potem zaś, jako nastolatka, nauczyłam się roli Papkina z „Zemsty” Aleksandra Fredry – sama nie wiem po co. Chyba chciałam zagrać tę postać, ale nie miałam odwagi. Do dziś tego żałuję.

Tak też zakończyła się moja przygoda z teatrem. A przynajmniej tak mi się zdawało – zajęłam się innymi sprawami. Nic jednak nie dzieje się bez przyczyny. Całkiem niedawno miałam bowiem możliwość uczestniczenia w prawdziwym teatrze i współpracy z prawdziwym reżyserem – z wielkim przejęciem i niedowierzaniem zgłosiłam się do projektu, który prowadziło Stowarzyszenie „De Facto” z Płocka. W sztuce „Ślepcy” Maeterlincka mogłam wybrać sobie rolę. Najpierw chciałam być wariatką, ale ona nic nie mówiła, tylko płakała. To nie było to, co chciałam robić na scenie. Wybrałam więc sobie rolę najstarszej ślepej. Marzyłam, że zostanę przebrana w worek z juty i przepasana sznurem – takim, jaki mają pokutnicy, bo akcja sztuki dzieje się w średniowieczu. Najbardziej podobało mi się to, że zostanę ucharakteryzowana na starą kobietę, ze zmarszczkami i długimi, siwymi włosami. Było to jak maska, za którą mogłam się schować.

Zagranie osoby, którą nie byłam, uznawałam za wielką przygodę, coś naprawdę wspaniałego. Tekstu było sporo, ale nie przeszkadzało mi to, budowanie bardzo ciekawej postaci sprawiło mi ogromną satysfakcję. Na początku moja gra była słaba, z biegiem czasu wczułam się jednak w rolę i było coraz lepiej. Kluczową scenę udało mi się dość dobrze zagrać.

Potem przyszły inne role, może nie aż tak trudne. Dane mi było jednak uczyć się aktorstwa od profesjonalisty, pana Mariusza Pogonowskego, który jest zarówno reżyserem, jak i aktorem. Ma znakomity warsztat i dzieli się nim z aktorami-amatorami. Nauczył mnie wielu rzeczy, m.in. tego, że nie należy zatrzymywać się na jakimś potknięciu, tylko iść dalej. Tylko ten nie popełnia błędów, kto nic nie robi.

W końcu przyszedł czas na rolę mojego życia. Zagrałam w sztuce napisanej specjalnie dla mnie. „Laska, czyli ergonomiczna miłość do życia” została oparta na moich wspomnieniach i napisana przez moją przyjaciółkę Milenę Rytelewską. Poznałyśmy się w czasie Festiwalu Kultury i Sztuki dla Osób Niewidomych w Płocku i tak rozpoczęła się nasza długa współpraca: ja opisywałam jej moje zmagania z traceniem wzroku, a ona ubierała to wszystko w słowa. Tekst jest bardzo poetycki. Znajdują się w nim też inne fikcyjne zdarzenia – jak to bywa w sztuce teatralnej.

„Laska” porusza kwestie związane z niepełnosprawnością, bardzo bliskie mnie samej – jestem osobą słabowidzącą, od dziecka miałam kłopoty ze wzrokiem. Z biegiem lat trudności te powiększały się. Jednak praca nad sztuką „Laska, czyli ergonomiczna miłość do życia” nie sprawiła mi większego kłopotu, bo przecież to, co robi się z pasją, przychodzi łatwiej.

Cieszyła mnie praca przy przygotowaniach do spektaklu, pierwsze próby czytane, potem powiązane z ruchem, muzyką i światłami. Przy każdej następnej próbie spektakl stawał się coraz klarowniejszy, lepszy. Wyłaniały się też różne problemy techniczne – takie jak ograniczona przestrzeń czy linia, której nie można przekroczyć, bo inaczej spadnie się ze sceny. O wszystkie te szczegóły zadbał reżyser Mariusz Pogonowski. Przygotował pasery – linie ze sznurków lub kabli przytwierdzone do podłoża, po których mogliśmy poznać przestrzeń.

Wreszcie nadszedł ten wspaniały moment, kiedy stanęliśmy na scenie w całkowitej ciemności. Spektakl rozpoczął się, a kiedy zapaliły się światła, poczułam się jak ryba w wodzie. Widzowie byli najważniejsi. Przyszli tu dla nas, a my mieliśmy im pokazać coś, nad czym pracowaliśmy przez wiele godzin. I pokazaliśmy. Nasze dialogi napędzały akcję, budowały napięcie, a kiedy było trzeba – rozładowywały je. Emocje, które towarzyszyły nam na scenie, były ogromne: podekscytowanie, trema, a jednocześnie wiara w to, że ta opowieść przyniesie odbiorcy chwilę zadumy i zrozumienie problemów osób niedowidzących i niewidomych. Wśród widzów byli też ci, których dotyka problem poruszony w spektaklu. To oni najbardziej żywiołowo reagowali, czuliśmy interakcję z widownią.

Po przedstawieniu emocje długo jeszcze nie opadały. Dyskutowaliśmy na temat sztuki – co wyszło najlepiej, a co można byłoby jeszcze poprawić. Potem wyszliśmy do atelier, gdzie spotkaliśmy się z widzami. Przychodzili uścisnąć dłoń, pogratulować. To było bardzo miłe. Opowiadali o swoich odczuciach – w dużej mierze pokrywały się one z naszymi. Przesłaniem sztuki było to, że nawet z najcięższego upadku można się podnieść pod warunkiem, że spotka się odpowiednie osoby, że znajdzie się ktoś, kto poda pomocną dłoń. Można poradzić sobie na wiele różnych sposobów – nie tak, to inaczej – bo nadzieja nigdy nie umiera.

Im praca nad sztuką jest trudniejsza, tym bardziej satysfakcjonująca. Im więcej trudu się w nią wkłada, tym więcej wywołuje potem zadowolenia. I o to przecież chodzi w życiu!

_________________


Góra
 Zobacz profil  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Śr gru 28, 2016 10:27 


Góra
  
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 1 ] 

Strefa czasowa: UTC


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 1 gość


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
cron
To forum działa w systemie phorum.pl
Masz pomysł na forum? Załóż forum za darmo!
Forum narusza regulamin? Powiadom nas o tym!
Powered by Active24, phpBB © phpBB Group
Tłumaczenie phpBB3.PL