Portal - Informator Obywatelski Osób Niewidomych

www.defacto.org.pl
Teraz jest Pt kwi 26, 2024 00:47

Strefa czasowa: UTC




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 1 ] 
Autor Wiadomość
PostNapisane: Wt mar 17, 2015 15:02 
Offline

Dołączył(a): Cz kwi 11, 2013 17:55
Posty: 3263
Teresa Janakowska

Piątek
Ponura zima w Polsce już dawno przyzwyczaiła wszystkich do swojej zmienności. Początek pewnego styczniowego weekendu powitał nas wyjątkowo wredną pogodą. Zdrowo padało już od kilku dni, a przenikliwe zimno wzmagały dodatkowo silne porywy wiatru, którego nieustające pogwizdywanie słyszałam dosłownie wszędzie. Bezlistne drzewa wyginały się we wszystkie strony. Wyjrzałam przez okno – ogarnęło mnie takie zimno, że aż przeszły mnie dreszcze.
– Mamo, zaraz wpadnie po mnie Kimek. Idziemy razem na akademię! – z pokoju wyjrzał Łukasz w garniturze, śnieżnobiałej koszuli i krawacie.
– Ok – rzuciłam, nie odrywając się od żelazka. – A co ty dzisiaj taki elegancki, synu?
– Zapomniałaś…? Dzisiaj mamy święto mojego liceum, to taka tradycja w „dąbrowszczaku” – wytłumaczył z dumą i zniknął, by otworzyć furtkę koledze, bo właśnie rozległ się dzwonek. Za moment znowu usłyszałam szybkie kroki po schodach – po raz kolejny pobiegł otworzyć drzwi, tym razem koleżance. Wchodząc do pokoju, niska, drobna Paulinka rzuciła zaczepnie:
– Hej, chłopaki, jak wy dzisiaj ekstra wyglądacie w tych garniturach! Ale mam przystojniaków w zespole… wow!!!
Faktycznie, chłopcy prezentowali się bardzo elegancko: obydwaj szczupli, wysocy, Kimek – jasny blondyn, Łukasz zaś – od dziecka brunet z ciemną oprawą oczu. Zaproponowałam śniadanie, ale grzecznie odmówili. Z pokoju słychać było co moment wybuchy śmiechu. Po jakimś czasie w domu zrobiło się cicho i pusto, bo młodzież pośpiesznie wyszła na swoją uroczystość. Bez entuzjazmu wróciłam do prasowania.
Około 15:30 Łukasz pojawił się w domu i od progu krzyknął:
– Jestem, ale nie wiem, czy zdążę jeszcze coś zjeść, bo muszę się spakować na biwak! Tato, wyciągnąłeś mi karimatę, śpiwór i plecak z pawlacza?
– Co tak późno? Nie wyrobisz się!… Jak zwykle wszystko na wariackich papierach! – ojciec nie krył irytacji spóźnieniem syna.
– Umówiliśmy się całą klasą, więc nie mogłem nie iść. Tato, nie martw się, spoko! – powiedział Łukasz i zniknął w swoim pokoju, by w pośpiechu zamienić garnitur na coś wygodniejszego.
– Łukasz, siadaj, bo nie zdążysz nic zjeść! Zrobiłam twoje ulubione pierogi z serem. Co do jedzenia zapakować ci na biwak? – dopytywałam, wyciągając jedzenie z lodówki.
– Mamuś, to, co zawsze, co masz w domu. I tak będziemy robić wspólnie jedzenie. Wszyscy coś przyniosą. Tylko proszę, nie pasztet, bo przynosi go każdy… – dodał, uśmiechając się szeroko, składając ręce jak do modlitwy i zabawnie przewracając oczami. – Mamo, już nie mogę, muszę lecieć! –pośpiesznie odstawił talerz z kilkoma pierogami. Zbiegł na dół i po chwili usłyszałam tylko głośne trzaśnięcie drzwiami.
Około 18:00 wrócił z konwersacji z języka angielskiego i zaczął się szybko pakować. Wyłączyłam żelazko i pobiegłam do niego, by dopytać, czy aby wszystko zabrał. Przemykając pomiędzy pokojami i donosząc różne rzeczy, Łukasz opowiadał, jaką zabawę wymyślili z kolegami dla zuchów. Z radością strzelał słowami jak z karabinu maszynowego, domagając się mojej uwagi:
– Mamo, ale ty mnie w ogóle słuchasz?!… Więc każdy z nas musiał wcześniej ustalić, jaki znalazł pomysł na przebranie.
– A ty co wymyśliłeś? – zapytałam, wkładając jedzenie do reklamówki.
– Wymyśliłem sobie, że założę mój mundur wojskowy! Będę kapitanem Ameryką…
– No ale broni chyba nie zabierzesz…?!
– Mamo, proszę cię… nie jestem taki nieodpowiedzialny przecież! – zapewnił mnie Łukasz i dodał, wychodząc
z domu: – Wrócę jutro około południa. Na biwaku będziemy dużo ćwiczyć na niedzielny koncert na WOŚP. To nasz pierwszy wspólny występ. Musimy dać z siebie wszystko. Lecę już, bo na 19:00 musimy się stawić na miejscu. O rany, a moja rogatywka i pas jeszcze… ok?! Chyba wszystko! Pa!!!

Sobota
Pogoda bez zmian. Psa szkoda było wygonić na dwór. Wszystkie media ciągle nadawały przybijające informacje o powalonych drzewach, zerwanych dachach i uszkodzonych liniach energetycznych. Dla mnie, siedzącej przy iskrzącym się kominku z kubkiem gorącej herbaty, te komunikaty były jakoś obce, choć przez okno cały czas dochodziły do mnie niepokojące odgłosy. Wiatr zrywał się co kilka sekund, ruszając wszystkim, co się dało, i wyjąc nieprzyjaźnie.
Łukasz wrócił do domu około południa tak zmęczony, że nawet bagażu nie wyjął z samochodu. Jęknął tylko:
– Jestem padnięty, prawie całą noc nie spałem. Nie chcę jeść… tylko spać.
Położył się w naszej sypialni, żeby mieć ciszej, i przespał praktycznie cały dzień. Wstał lekko jeszcze nieprzytomny i oszołomiony, ale za to potwornie głodny. W pokoju na wieszaku wisiał mundur harcerski z nowymi pomarańczowymi pagonami i zmienioną, ale identycznie pomarańczową chustą.
– O, widzę, że w końcu barwy dostałeś?! Jesteś w drużynie wędrowniczej, gratulacje!
– No właśnie, dlatego spać nie mogłem. Mamo, co się tam działo! – wspominał, energicznie krążąc po pokoju. – Okazało się, że te przebrania były potrzebne, by zorganizować maluchom bal karnawałowy. Wszyscy się super poprzebierali, ale chyba najlepiej wypadł Kimek. Z długimi włosami do ramion rzeczywiście pasował na średniowiecznego rycerza. Założył hełm, żółtą pelerynę, do której poprzyklejał mieniące się gwiazdki, a na dole przyczepił jeszcze choinkowy niebieski łańcuch. Na nogach miał przeźroczyste fioletowe rajstopy i krótkie spodenki, wywinięte tak, jak robili to rycerze. Do tego założył skórę i ciemne okulary-pilotki. Mamo, jak go zobaczyła opiekunka zuchów, to normalnie zwinęła się ze śmiechu. Dopiero po długiej chwili z ledwością wydusiła: „Wszystko byłoby super, gdybyś ogolił nogi, rycerzu!”. Gruchnęliśmy śmiechem.
– A zuchy? Jak się spisały? – spytałam syna, chowając mundur do szafy.
– Spoko, ale nie można było przytulić żadnego z nich, bo od razu z piskiem biegła do ciebie cała chmara dzieciaków. Masakra! To była bardzo trudna i zwariowana noc. Opowiem wam innym razem, bo teraz zmykam się uczyć. Jutro czeka mnie dosyć ciężki dzień. Jeszcze chciałbym poćwiczyć na ukulele i wydrukować akordy i słowa piosenek…

Niedziela
Pochmurna i wietrzna pogoda nadal nie nastrajała optymistycznie, dlatego byliśmy wszyscy zdołowani i bez energii, by robić cokolwiek. Wyglądało na to, że radosne słoneczne promyki nieprędko nas będą rozpieszczać. Trzeba było wstawać, szkoda biadolenia… Nie mieliśmy czasu na lenistwo. Około 8:30 cała rodzinka musiała opuścić ciepłe i przyjazne gniazdko.
Pośpiesznie zjedliśmy śniadanie. Sprzątając ze stołu, spytałam tylko Łukasza:
– A jak z jedzeniem, zapakować ci coś?
– Zaraz się dowiem.
Po chwili syn rozmawiał już z jakimś kolegą przez telefon.
– Tak, tak, zrób mi coś, obojętnie co… – rzucił w przelocie. Ciągle ktoś do niego dzwonił, on coś tłumaczył. Próbował dogadać potrzebne jeszcze sprawy. Jak w amoku miotaliśmy się po domu i wpadaliśmy na siebie, powodując wzajemną irytację. W końcu wsiedliśmy do samochodu. Łukasz zapakował do bagażnika wzmacniacz i ukulele.
Po powrocie do domu zrelaksowaliśmy się niedzielnym ciastem i filiżanką kawy, dzięki czemu zapomnieliśmy o rzeczywistości. Ciszę przerwał odgłos telefonu. Mąż poderwał się z fotela i chwycił komórkę:
– I jak wam idzie? – wypytywał syna. – Nie sprzęga? Ludzi jest trochę? Ok. Wypijemy tylko kawę i wyciągnę mamę, posłuchamy, jak gracie! – usłyszałam obietnicę męża.
Pomimo niezachęcającej pogody wyszliśmy z domu. Dom Kultury po gruntownym remoncie zaprezentował się naszym oczom całkiem przyzwoicie, nie przypominał zupełnie ociosanej bryły z czasu komunizmu. Odnaleźliśmy syna, który zaprowadził nas bocznym korytarzem do salki prób. W ciasnym pomieszczeniu swój występ ćwiczyło pięcioro licealistów w harcerskich mundurach: dwie długowłose skrzypaczki – wyższa blondynka o imieniu Paula z włosami związanymi wysoko w kucyk i Paulinka z ciemniejszymi rozpuszczonymi włosami, chłopak z puzonem, Kimek, niższy nieco Buli z akordeonem i Łukasz z ukulele. Na podłodze leżało pełno porozrzucanych papierów z nutami i słowami.
Niższa dziewczyna, Paulinka, zaproponowała kolejny utwór i chwyciła z podłogi kartkę z nutami:
– Paula, może ty zagrasz to, a ja to, ok?
Staliśmy z boku, przysłuchując się próbie, a potem wyszliśmy razem z synem. Mąż przyglądał się uważnie otoczeniu po remoncie i opowiadał, że on też kiedyś ćwiczył tu z zespołem. Raz w miesiącu robili zrzutę na próby, ale i tak można było ćwiczyć tylko do 22:00. Widać, że z sentymentem wspominał czasy, gdy grał w zespole. Łukasz skwitował to krótko:
– A teraz ćwiczymy razem w domu, tato. I też jest fajnie, prawda?
Mąż uśmiechnął się lekko do syna i skinął głową. Łukasz oprowadził nas po całym budynku, przedstawiając nam swoich znajomych. Opowiadał przy tym, czym się zajmują. Zaprowadził nas do kolegi, który robił zdjęcia. Chłopak uśmiechnął się przyjaźnie i wskazał ręką stolik z najróżniejszymi kolorowymi perukami, wesołymi opaskami, kapeluszami i śmiesznymi gadżetami. Wybraliśmy z mężem kilka z nich i śmiało pozowaliśmy do zdjęć, co chwila zmieniając pozę.
– Chodźcie, pokażę wam, w jakich namiotach śpimy na obozach – syn ciągnął nas dokądś, jednocześnie opowiadając: – Czasami nocą jest potwornie zimno i dlatego śpimy w kilka osób więcej, niż powinniśmy. Ciaśniej, ale zawsze cieplej.
Każdy mógł na własnej skórze poczuć, jak ciężki plecak dźwigają harcerze. Dużą popularnością cieszył się też niezbędny nowoczesny sprzęt turystyczny wykorzystywany na biwakach, obozach i rajdach. Później jeszcze w towarzystwie innych ciekawskich oglądaliśmy wyposażenie, które przywieźli ludzie zakręceni airsoftem, czyli paramilitarna grupa stylizująca się na wojskowe oddziały specjalne, wykorzystująca repliki broni. Podstawowym celem w ASG jest trafienie przeciwnika plastikową, niepowodującą najczęściej obrażeń kulką.
Zorganizowano także punkt medyczny, w którym można było honorowo oddać krew lub zostać dawcą szpiku.
Przyszło sporo osób, również całe rodziny z dziećmi. Prawie każdy miał przyklejone czerwone serduszko Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Dla milusińskich przygotowano sporo atrakcji: warsztaty muzyczne, wokalne i plastyczne, które cieszyły się chyba największym powodzeniem.
Po krótkiej przerwie, spowodowanej przybyciem telewizji harcerskiej, zespół wrócił na swoje miejsce. Na początku wszyscy członkowie po kolei opowiedzieli o historii i budowie instrumentów, na których grali. Każdy z utworów zapowiadał puzonista Kimek. Chwilka skupienia i już było słychać przyjemną, melodyjną muzykę z filmu „Piraci z Karaibów”. Publiczność nagle ożywiła się i zaczęła głośno klaskać w rytm utworu. Piosenki harcerskie także zainteresowały wiele osób, które zgromadziły się blisko grającej grupy. Naprzeciwko zespołu, na pierwszym stopniu schodów, siedział mały, może trzyletni blondynek z grzywką zabawnie zadartą ku górze. Usiłując przepuścić przechodzących obok niego ludzi, chłopiec przesiadał się pośpiesznie raz w lewą, a raz w prawą stronę. Robił to tak wdzięcznie, że każdy z przechodzących obdarowywał go szerokim uśmiechem.
Pożegnaliśmy się z młodzieżą i wróciliśmy do domu. Syn zjawił się około 18:00.
– Zmarzłeś? Zjesz coś? – dopytywałam, kierując się do kuchni z kubkiem herbaty w ręku.
– Nie, jedliśmy wszyscy pizzę w Domu Kultury. Kimek podwiózł mnie samochodem. Wiesz, mamo, że nawet kanapek nie zjadłem, bo nie było kiedy – kontynuował, idąc do łazienki. – Wezmę prysznic, potem muszę jeszcze się pouczyć.
Było blisko północy, gdy zajrzałam do jego pokoju. Ślęczał zmęczony nad książkami. Powiedziałam zdenerwowana:
– Łukasz, synu, idź już spać, jutro znowu nie będziesz chciał wstać rano do szkoły!
– Nie mogę! Muszę jeszcze trochę posiedzieć. Mamo, wiesz co mi się najbardziej podoba w harcerstwie? To, że różni ludzie spotykają się i chcą zrobić coś dobrego, fajnego, i po prostu to robią. Nasza drużynowa Ala powiedziała kiedyś, że ten, kto stoi w miejscu, cofa się, bo inni idą do przodu. Nie martw się, mamo, wstanę rano. Słowo harcerza!
Powiedział to pewnym tonem i położył rękę na piersi. Podeszłam do niego, przytuliłam mocno na dobranoc i szepnęłam:
– Kolorowych snów, harcerzu.
Cała ulica była już od dawna uśpiona. Z oddali dochodziły jedynie co jakiś czas poszczekiwania psów, jakby przerażonych odgłosami wiatru, który wprowadził niepokój nawet w pieskie życie. Tylko w pokoju Łukasza jeszcze długo paliło się światło, a w oknie widać było jego szczupłą postać pochyloną nad biurkiem.

_________________


Góra
 Zobacz profil  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Wt mar 17, 2015 15:02 


Góra
  
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 1 ] 

Strefa czasowa: UTC


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 1 gość


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
cron
To forum działa w systemie phorum.pl
Masz pomysł na forum? Załóż forum za darmo!
Forum narusza regulamin? Powiadom nas o tym!
Powered by Active24, phpBB © phpBB Group
Tłumaczenie phpBB3.PL