Późnym popołudniem Anna nuciła pod nosem znany przebój zasłyszany przed chwilą w radiu, jednocześnie zalotnie kręcąc biodrami w rytm muzyki. Jej szczupła sylwetka niezwykle korzystnie prezentowała się w krótkiej, dopasowanej, malinowej sukience. W wolny od pracy dzień postanowiła odstresować się w kuchni. Uwielbiała bez zbędnego pośpiechu zająć się gotowaniem, smażeniem, pieczeniem i nadawaniem kształtów potrawom. Tym razem w swojej nowoczesnej, ale niezwykle przyjaznej kuchni kończyła przygotowywać kruszonkę do ciasta drożdżowego. Zawsze gdy zabierała się za ręczne wyrabianie ciasta, wracała pamięcią do smaków z dzieciństwa. Jej mama była prawdziwą mistrzynią przepysznych bułeczek, makowców, pączusiów… Już na samo wspomnienie zapachu, jaki rozchodził się wtedy w całym domu, Anna dostawała wilczego apetytu. Kuchnia matki była ciągle jej czarodziejską wyspą, zachwycającą niesamowitym zapachem ziół i słodyczą aromatów. Anna potrafiła przywołać ukryty w zakamarkach wspomnień moment, gdy jako dziecko siadała przy piecu i patrzyła na te kuchenne cudeńka. Lubiła obserwować, jak stopniowo złocą się puchate bochenki chleba z makiem. Potem gorące jeszcze i chrupiące kromki smarowała niezręcznie masłem, które rozpływało się na przepysznej pajdzie. Wstawiła formę z ciastem do piekarnika i rozmarzyła się. Czuła się tak błogo, przywołując słodkie i beztroskie cienie z przeszłości. Wiedziała, że każda ze znanych jej osób pochodziła z innego świata, posługiwała się innymi skojarzeniami, miała inne doświadczenia i wspomnienia. Kiedyś jej mąż zauważył dosyć oschle: „Najszczęśliwsza wydajesz się w kuchni, gdy gotujesz w samotności”. Anna zamknęła oczy i delikatnie uśmiechnęła się, ukazując biel zębów. Wpadające przez okno wiosenne promyki wydobywały w jej włosach złociste refleksy, które pięknie podkreślały delikatną, słowiańską urodę. Wstawiła naczynia do zmywarki i nakryła stół czystym obrusem. Na środku postawiła wazon z żółtymi tulipanami. Schyliła się, aby je powąchać, i natychmiast wyprostowała się, gdyż usłyszała natarczywe bębnienie do drzwi. Ruszyła szybko w ich kierunku, po drodze ściągnęła fartuszek i lekko poprawiła włosy. – Pali się czy co? – syknęła przez zęby i krzyknęła głośniej w stronę drzwi: – Idę już, idę! Przed drzwiami zobaczyła dwie zadbane trzydziestolatki, Gośkę i Lenę, koleżanki jeszcze ze szkolnej ławy. Uśmiechały się do niej tak szeroko, że Annie zaraz przeszła cała złość. – Wariatki, chcecie, żebym zawału dostała? Sama jestem, Jacek dopiero jutro wraca – skarciła gości. – Spokojnie, nie chciałyśmy cię wystraszyć, tylko dotrzymać ci towarzystwa. Widziałam na facebooku wpis twojego Jacka, że prowadzi szkolenie w Krakowie – tłumaczyła ciągle uśmiechnięta Lena i dodała kusząco, wchodząc do przestronnego przedpokoju: – Mamy coś dla ciebie: tokaj, twoje ulubione wino! – Jejku… Co tak cudnie u ciebie pachnie? – Gośka rozglądała się z ciekawością wokół. – Za chwilkę z piekarnika wyjmę drożdżówkę ze śliwkami i kruszonką, to przepis mojej mamy – Anna wskazała zachęcającym ruchem ręki kuchnię, w której najczęściej godzinami urządzały sobie babskie pogaduchy. Dziewczyny usiadły przy stole i od razu poczuły niesamowity głód. – A mamy szansę na te twoje owocowe pyszności, bo od tego anielsko słodkiego zapachu aż mnie ssie w żołądku?… – spytała Lena, poprawiając oryginalny wisior na szyi. Nie dokończyła, gdyż gospodyni w tym czasie zdążyła postawić na stole talerzyki, kieliszki do wina i pójść po ciasto. Lena od razu nałożyła sobie duży kawałek placka na talerz i zaczęło się: – Dziewczyny, ja chyba oszaleję, znowu kupiłam buty! – lamentowała bliska płaczu. – Jak to: „znowu”?! Przecież tydzień temu kupiłaś ze mną śliczne lakierki! – Anka aż wyprostowała się na krześle. – Pamiętacie, że jutro idziemy na chrzest, a mój luby nie miał butów do nowego garnituru? Obleciałam wszystkie okoliczne sklepy i znalazłam odpowiednie. Taka byłam szczęśliwa, bo to była jedyna para, mały rozmiar i do tego brązowe. Przyniosłam do domu, Wojtek przymierzył i okazały się za małe. W sklepie nie chcieli zwrócić pieniędzy i musiałam wybrać coś dla siebie, więc wybrałam… dwie pary pięknych balerinek. A że takie lekkie i wygodne, to następnego dnia kupiłam jeszcze jedną parę w innym kolorze – Lena nerwowo ściskała wisior, patrząc w podłogę. – Nieee… Lena, przecież obiecałaś, że już nie będziesz chodzić do sklepów obuwniczych, obiecałaś! – Gośka była wyraźnie poirytowana. Wstała od stołu i ciągnęła, gwałtownie gestykulując rękoma: – Wiem, wiem, mówiłaś już, że te buty same proszą: „Kup mnie, kup mnie”. Przyznaj się, ile masz par? No, ile? – Chyba pięćset. Tyle co Monika Olejnik… – Lena zawiesiła głos. – Ile?! – zdumiały się dziewczyny. – Ja pikolę, zwariowałaś! Ty naprawdę oszalałaś! – mruczała Gośka, pocierając dłonią kark. – Nie myślałam, że aż tyle! Gdzie ty je wszystkie trzymasz? – Przecież mam dwa mieszkania i jedno stoi niby puste. Niby – bo pęka w szwach. Tam są same buty, poupychane wszędzie, gdzie się tylko da: w szafach, tapczanach, pod łóżkami, w garażu. Do piwnicy to już się nawet szpilka nie zmieści… Dziewczyny, co mam zrobić? Już mnie Wojtek z domu chce wyrzucić, bo mówi, że ze stonogą się ożenił. – A może wystaw na allegro? Chociaż część kasy odzyskasz… Albo oddaj komuś potrzebującemu – zastanawiała się głośno Anna. – Ja wcale nie wydaję tak dużo, czatuję na promocje, przeceny i dopiero wtedy kupuję… Ale najgorsze jest to, dziewczyny, że mam dnę moczanową i z powodu tej choroby większości tych butów nigdy nie będę mogła założyć – tłumaczyła blada i skulona Lena, która w tej pozycji wydawała się znacznie mniejsza i szczuplejsza niż w rzeczywistości. Ze zdenerwowania tak mocno ściskała wisior, że w pewnym momencie łańcuszek, na którym był zawieszony, zerwał się. Lena spojrzała na porwane fragmenty i rozpłakała się gwałtownie. Wyglądała jak bezradne dziecko, jakby pragnęła szczelnie owinąć się w niewidoczny kokon i zniknąć. Ania podeszła do niej i przytuliła ją z całej siły. W jej oczach pojawiły się łzy. Szepnęła łamiącym się głosem: – Łzy to nie krwotok, nie trzeba ich od razu tamować. Niech płyną… – Dziewczyny, damy radę! Musimy coś wymyślić. Lenuś, może powinnaś rozpocząć terapię? Co ty na to? – Gosia nerwowo krążyła po pokoju. – Myślę, że mogę… że powinnam, że dam radę…! – Lena rozpromieniła się i otarła rękoma mokrą od łez twarz. Wyprostowała się na krześle i dodała: – Dzięki, prawdziwe z was przyjaciółki! Jestem szczęściarą, że was mam. Obie koleżanki zbliżyły się do niej i wszystkie przez długą chwilę trwały w mocnym i serdecznym uścisku. Anna, jak zwykle wczuwając się w rolę gospodyni domu, spytała: – Napijemy się herbatki? Może naszej ulubionej sprzed lat, waniliowej? – Boże, Anka! – Lena zerknęła na stół i z przerażenia aż zasłoniła dłonią usta. – Zjadłyśmy ci całe ciasto, nic dla Jacka nie zostawiłyśmy. Ale było takie pyszne, że nie mogłam się powstrzymać. Z tego wszystkiego nawet nie wiem, kiedy to się stało. Skusiłabyś chyba samego diabła. Masz złote ręce, że potrafisz wyczarować takie pyszności. – Lenka, jak zwykle przesadzasz, wszystko zjadły, wszystko zjadły. Przecież okruszki zostały – dodała Gośka, udając powagę. – Bez paniki, moje drogie panie – uśmiechnęła się Anna, zaparzając herbatę. – Jutro też mam wolne, to zrobię Jackowi zrazy wołowe, przepada za nimi. A wy wpadajcie do mnie częściej, przynajmniej nie przytyję – rzuciła w stronę przyjaciółek porozumiewawcze spojrzenie.
Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 2 gości
Nie możesz rozpoczynać nowych wątków Nie możesz odpowiadać w wątkach Nie możesz edytować swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz dodawać załączników