Portal - Informator Obywatelski Osób Niewidomych

www.defacto.org.pl
Teraz jest Pt kwi 19, 2024 18:44

Strefa czasowa: UTC




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 1 ] 
Autor Wiadomość
PostNapisane: Pn sie 24, 2015 05:48 
Offline

Dołączył(a): Cz kwi 11, 2013 17:55
Posty: 3263
Alicja Nyziak

„Tak trzeba pukać!”, „Pani udaje niewidomą” – czyli nadmorskie wspomnienia

Wreszcie przyszedł czas na zasłużony urlop, pytanie tylko – dokąd pojechać? Morze, góry, jeziora, ale gdzie – w kraju czy za granicą? Zanim rozwiązałam ten dylemat, najpierw zerknęłam, co oferuje bliższa i dalsza Europa.
Rožnov pod Radhoštěm w Czechach kusił największym i najstarszym skansenem w środkowej Europie. Jak magnes przyciągała informacja o możliwości skorzystania z piwnego SPA. Relaksująca kąpiel w wannie pełnej złocistego napoju – o raju, nic, tylko jechać! Francja oferowała m.in. wypoczynek w niedużej, ale uroczej miejscowości w Alzacji. Eguisheim zapewniało ciszę, spokój i wspaniałe widoki. Cudowne miejsce na skołatane uciążliwą codziennością nerwy, do tego region słynie z wyśmienitych win. Tak więc do Rožnova na piwną kąpiel, a do Eguisheim na doskonałe wino.
Hm, a może lepiej do Niemiec, kraju najczęściej odwiedzanego turystycznie? Tutaj oferta okazała się bardzo bogata. Jak się turysta zmobilizuje, to uda mu się w czasie urlopu obejrzeć 38 zabytków uznanych przez UNESCO.
Trzeba przyznać, że można w europejskich atrakcjach przebierać jak w ulęgałkach. Jednak obudził się we mnie drzemiący do tej pory patriotyzm i skierowałam swoją uwagę na rodzime atrakcje. Tu dopiero sypnęło możliwościami – kusiły duże kurorty i małe kurorciki. Przez moment pomyślałam nawet o zwiedzeniu Piątku w województwie łódzkim, gdzie znajduje się geometryczny środek Polski. Sęk jednak w tym, że nie będę zwiedzała wsi przez dwa tygodnie – do Piątku mogę na dzień lub dwa. Dlatego tę wizytę odłożyłam na inny termin, bo zaszumiał mi Bałtyk – pojawiła się nostalgia za spacerami brzegiem morza, krzykiem mew, niesamowitymi zachodami słońca i goframi przystrojonymi w olbrzymie czapy bitej śmietany. Wspomnienia i marzenia sprawiły, że wylądowałam w Ustroniu Morskim, w ośrodku Polskiego Związku Niewidomych „Klimczok”. Świadomie wybrałam ten ośrodek, pomna zróżnicowania zasłyszanych o nim opinii – postanowiłam na własnej skórze doświadczyć, posmakować jego uroków.

W progach ośrodka, czyli „chodźcie, dziewczyny!”
Właściwie powinnam napisać, że wylądowałyśmy – a nie wylądowałam – w „Klimczoku”. Na urlop wybrałam się razem z koleżanką, której marzył się pobyt nad morzem. Postanowiłyśmy połączyć przyjemne z pożytecznym i nastawiłyśmy się zarówno na wypoczynek, jak i odrobinę pracy. Wyruszyłyśmy w podróż dobrze przygotowane. Trasa była sprawdzona, czas obliczony, ale jednego nie przewidziałyśmy. Otóż w ferworze babskich pogaduszek pomyliłyśmy drogę. Tak więc do Ustronia Morskiego zawitałyśmy późnym wieczorem, ulice były ciche i puste. Tubylca nie uświadczysz, kuracjusza takoż, a tu nie wiadomo, gdzie ulotnił się nasz punkt docelowy. Krążyłyśmy uliczkami i nic, ulica Okrzei wyparowała. Winę za ten stan rzeczy ponosił GPS, który uparcie twierdził, że Okrzei nie znaleziono, Wojska Polskiego ani Chrobrego też nie. Zgodnie orzekłyśmy, że GPS jest do bani, a wszystko dlatego, że z promocji. Wreszcie dobrze po 23:00 zajechałyśmy pod cichy, snem otulony budynek. Znużone i zmęczone udałyśmy się na poszukiwanie kogoś, kto zarządza tym „królestwem”, zechce nas wpuścić i potwierdzi, że to naprawdę „Klimczok”. Ledwie weszłyśmy w progi ośrodka, a już usłyszałyśmy – „Chodźcie, dziewczyny!”. Okazało się, że autorem radosnego powitania był pełniący nocną zmianę na recepcji pan Grzegorz. Na te słowa zmęczenie od razu gdzieś się ulotniło. Wdałyśmy się w przyciszoną rozmowę, podczas której recepcjonista dokonywał formalności meldunkowych. W pewnym momencie spojrzał na nas i stwierdził: „Ale numer – Alicja i Alina!”.

Przypadek, spacery i grzane wino
Właściwie to skłamałabym, twierdząc, że wybrałam się do „Klimczoka” tylko i wyłącznie po to, żeby wyrobić sobie własne, subiektywne zdanie na jego temat. Owszem – to też, ale przede wszystkim ciekawa byłam kuracjuszy, chciałam zmienić klimat i odpocząć od utartego rytmu codzienności. Dawno już się przekonałam, że tak naprawdę cały urok danego miejsca ukryty jest w ludziach, których spotykamy.
Z tym przekonaniem ruszyłyśmy rano na pierwszy posiłek. Debiut na stołówce skończył się drobnym zamieszaniem. Okazało się, że nasze miejsca są zajęte, więc kelnerka chwilowo usadziła nas przy innym stoliku, wyjaśniając przy okazji, że na obiad wrócimy już do przydzielonego miejsca, a za towarzyszy stołówkowych zmagań będziemy miały małżeństwo z dzieckiem. W tym momencie szczęka odrobinę mi opadła, bo hasło „dziecko” od razu obudziło skojarzenia w rodzaju – mały berbeć i bezstresowe wychowanie. Oj, „zdrowo” użyjemy na tym turnusie, nie ma co! Dałam spokój pesymistycznym rozważaniom, bo oto do stolika, przy którym usiadłyśmy, podprowadzono niewidome małżeństwo. Chwila konsternacji, a potem wymiana grzeczności i radosne odkrycie – przecież my się znamy! Ależ świat bywa mały i zaskakujący!
Tak oto znalazłyśmy miłe towarzystwo zarówno na długie spacery, jak i wieczorne pogaduchy przy grzanym winie lub piwie. Muszę również przyznać, że moja szczęka szybko wróciła na miejsce, gdyż „dziecko”, obok którego siedziałam podczas posiłków, miało dwanaście lat. Kacper i jego rodzice okazali się przemiłymi kompanami i gawędziarzami. Z przyjemnością słuchałyśmy, jak Mirek i Agata z dumą opowiadają o swoich synach i ich osiągnięciach. Czuła nuta drgała, gdy podczas posiłków w dyskretny sposób obaj panowie pomagali żonie i matce. Traktowali jej dysfunkcję – a przy okazji i moją – jako coś zupełnie naturalnego. Mimo młodego wieku Kacper był bardzo odpowiedzialny. Spotkawszy pewnego dnia moją koleżankę spacerującą samotnie, z obawą zapytał: „A gdzie pani Alicja?”. Jakże miły akcent, zwłaszcza że faktycznie toczyłam boje z białą laską. Zagubienie się na terenie ośrodka było możliwe, a co dopiero na zewnątrz.
Właściwie jednak zaczynam trochę bujać czytelnika. „Klimczok” ma prosty układ, rozmieszczenie pokoi jest identyczne na wszystkich piętrach i raczej trudno zginąć – chyba, że ktoś bardzo chce! Ja akurat nie należę do amatorów tej dyscypliny, ale posiadam w tym kierunku wyjątkowe zdolności.

„Tak trzeba pukać”, „Pani udaje niewidomą”
W miarę upływu turnusu coraz lepiej poznawałam ośrodek i teren dookoła niego. Wędrując w towarzystwie białej laski, nigdy nie wiedziałam, gdzie podziewa się koleżanka, którą pan Marek autorytatywnie nazywał „panią instruktor”. W tym miejscu jestem winna drobne wyjaśnienie. Otóż pan Marek to barwna, bardzo charakterystyczna postać, mająca duże znaczenie dla niewidomych kuracjuszy – a może raczej ktoś, kto irytuje i chwilami wywołuje poczucie bezsilności. W moim przypadku wywołał oba te odczucia. Na początkowym etapie nauki był doskonałym punktem orientacyjnym. Wystarczyło, że wyłoniłam się zza rogu ulicy, a już słyszałam: „Dobrze, prosto, jeszcze dwa kroki, możesz iść, no chodź…”. Jednak po kilku dniach te komentarze stały się denerwujące i rozpraszające. Problem w tym, że nie dało się pana Marka „wyłączyć”. Nie pomagały tłumaczenia, że może być taki dzień, gdy go nie będzie, i kto wtedy mi podpowie, jak mam iść? W odpowiedzi słyszałyśmy: „ja jestem zawsze”. Okazało się również, że bezcenne dwa kroki, do wykonania których zachęcał mnie pan Marek, miały sprawić, że przeszłabym jezdnię dokładnie środkiem pasów. Intensywne rady i komentarze „superspeca” doprowadziły do tego, że zleciałam z krawężnika. Uświadomiłam sobie wtedy, jak niebezpieczne mogą być dobre intencje osoby widzącej.
Obawiam się, że w przypadku pana Marka za jego „rozkokoszenie” ponoszę częściową winę. Właściwie nie wiem, jakimi słowami powinnam go określić. Ustroński „niebieski ptak”, barwna postać akceptowana przez otoczenie? Jest on żywym potwierdzeniem, że koleje ludzkiego losu bywają bardzo różne. Kiedyś jego żywiołem była scena, kolegował się z muzycznymi gwiazdami, a teraz? Teraz ma stragan rzeczy używanych, przy którym spędza cały dzień, promując naturalne zapachy. Ponieważ jednak nie szata zdobi człowieka, wdałam się w pogawędkę z panem Markiem i w ten prosty sposób zyskałam „superspecjalistę” od orientacji przestrzennej.
Wracając do Aliny - czyli „pani instruktor”. Uzgodniłyśmy, że będzie mnie „porzucała” na pastwę losu i reagowała dopiero wtedy, gdy nadam sygnał SOS. W ten prosty sposób nieświadomie obujałyśmy część kuracjuszy, którzy byli przekonani, że samotnie próbuję oswoić otoczenie. Biała laska okazała się także aktywatorem ludzkich zachowań. Trzeba przyznać, że pomocna z niej towarzyszka, ale wymagająca skupienia i dużej koncentracji. Tak więc penetrowałam zakamarki ośrodka początkowo nieśmiało, ale w miarę upływu czasu coraz odważniej. Jednak czasami pojawiali się „życzliwi”, wiedzący lepiej niż ja, dokąd zmierzam. Były to kłopotliwe i męczące sytuacje, gdy nagle ktoś głośno i autorytatywnie zaczynał mnie instruować, że do gabinetu pielęgniarki to prosto. Hm, że prosto, to ja wiedziałam, ale przecież wcale się tam nie wybierałam! Oj, i tłumacz tu, człowieku, że nie o to chodzi – koszmarek! Musiałam jednak jakimś cudem przyciągać osoby (powiedzmy) specyficzne, bo pewnego razu podeszła do mnie starsza pani i dokonała wykładu połączonego z prezentacją. Najpierw stwierdziła, że źle chodzę, a potem, złapawszy za laskę, zaczęła nią walić na prawo i lewo, twierdząc: „tak trzeba pukać”. Przyznam, że było intrygująco, przez kilka chwil byłyśmy w centrum uwagi wszystkich zebranych w holu. Wnioski z lekcji wyciągnęłam, ale zdaje się, że nie takie, jakich oczekiwała samozwańcza wykładowczyni. Jednak na łopatki rozłożył mnie jeden z kuracjuszy „Klimczoka”. Wracałam z długiego spaceru, tuż przed wejściem do ośrodka dołączyła do mnie Alina. Rozgadałyśmy się o planach na popołudnie, gdy nagle usłyszałyśmy: „Pani to się uczy za instruktorkę? No, bo przecież pani widzi – prawda?” Zdumione i zaskoczone wdałyśmy się w rozmowę. Okazało się, że pan, który nas obserwował, nie mógł pojąć, co my właściwie robimy. Koleżanka, zamiast iść grzecznie za mną, biegnie daleko do przodu. Ja, zamiast przykładnie opukiwać laską krawężnik i co się tylko da, próbuję iść środkiem chodnika. Tak więc albo opracowujemy jakąś dziwną, nową metodę, albo uczę się na instruktorkę orientacji przestrzennej i udaję niewidomą. Mimo moich zapewnień nie uwierzył, że jestem niewidoma.
Zastanawiające było to, że „złote rady” pochodziły zawsze od starszych, jeszcze całkiem sprawnie posługujących się wzrokiem osób. Dobrze, że w tym tyglu pojawiali się ludzie, którzy, nim zabrali się do radzenia, pytali, czy potrzebuję pomocy.
To były miłe i ciekawe dwa tygodnie. A „Klimczok”? „Klimczok” to ośrodek jak wiele innych, można w nim znaleźć plusy i minusy. Wszystko zależy od tego, czego szukamy i czego oczekujemy od danego miejsca.
Na pewno atutem „Klimczoka” jest położenie. Blisko ośrodka rośnie piękny bór sosnowy. Do morza jest jedynie 150 metrów, a trasa do zejścia na plażę jest dla niewidomego łatwa do opanowania. Kołobrzeg tuż-tuż, a w nim sporo atrakcji. Warto także odwiedzić skansen chleba w Ustroniu Morskim, gdzie można poznać historię chleba i kupić pieczywo wypiekane tradycyjnymi sposobami.

Powtórka, czyli własnymi śladami raz jeszcze
Minął rok, powróciłam do „Klimczoka”, aby ponownie spotkać znajomych i wybrać się na spacer utartymi szlakami. Odliczyli się wszyscy, z którymi tworzyłam zgraną paczkę do tańca i niekoniecznie różańca. Zawsze obecny pan Marek czuwał na swoim miejscu. Na dzień dobry wyściskał mnie i stwierdził: „Mów mi po imieniu, to poczuję się młodszy”. Powrót do Ustronia Morskiego był dla mnie również testem, jak po upływie roku będę sobie tu radziła. Okazało się, że było lepiej, niż myślałam. Obeszłam cały ośrodek, trafiając do celu. Najwyraźniej otworzyła się odpowiednia klapka z układem korytarzy oraz wszelkich zakamarków. Moje zadowolenie z siebie trochę przygasło, gdy okazało się, że działam schematycznie, ba – nawet bezmyślnie. W minionym roku opracowałam optymalną trasę do ośrodkowej kawiarni, teraz także z niej korzystałam. Nawet do głowy mi nie przyszło, że skoro teraz mieszkam na innym piętrze, to ta trasa przestała być najkrótsza. Uświadomił mi tę oczywistość kolega, wprawiając mnie w lekką konsternację. Z drugiej strony przecież byłam na urlopie, więc mogłam sobie pozwolić na…
Tym razem udało mi się zaprzyjaźnić z przepięknym kotem Leonem, odkryłam smażalnię, a w niej doskonałą solę. Bałtyk łaskawie zaprezentował szeroki wachlarz swoich możliwości. Jego zmienność była godna najbardziej kapryśnej niewiasty. Bywał otulony mgielnym płaszczem i wtedy jakby go nie było. Pienił się, gulgotał, oblewając odważnych lub nierozważnych spienionymi falami. Czasami szemrał, mruczał łagodnie niczym zadowolony z pieszczot kocur. Urokliwa to muzyka, przeplatana krzykiem mew, śmiechem ludzi oraz szelestem piasku. Drugi raz byłam w Ustroniu i może dlatego udało mi się odkryć inne oblicze tego kurortu. A może to ja inaczej patrzyłam na te same miejsca i ludzi?
Ciekawe, kogo poznam i co odkryję za rok…

_________________


Góra
 Zobacz profil  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Pn sie 24, 2015 05:48 


Góra
  
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 1 ] 

Strefa czasowa: UTC


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 1 gość


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
cron
To forum działa w systemie phorum.pl
Masz pomysł na forum? Załóż forum za darmo!
Forum narusza regulamin? Powiadom nas o tym!
Powered by Active24, phpBB © phpBB Group
Tłumaczenie phpBB3.PL